środa, 25 czerwca 2014

Rozdział Czwarty




Mgła już opadła, wszyscy zawiedli
Rozczarowanie to chleb powszedni
Nie są możliwe już happy end'y
Wszystko jest jasne, pierdol to, biegnij






Dni upływały coraz szybciej, ja nie starałem się myśleć o Tobie. Postanowiłem sobie, że rozpocznę jakiś nowy rozdział w moim już dojrzałym życiu. Nie chciałem trwać nadal w tym martwym punkcie który wykańczał mnie gdzieś tam od środka powodując klaustrofobiczne uczucia bezsilności.  To też nie tak, że chce o Tobie zapomnieć i wymazać z pamięci, bo tylko Ciebie kocham Emilko. Nigdy nie zapomnę tego ciepła na sercu, Twojego dziewczęcego uśmiechu i dziecięcego zapału.  Nie szukam nikogo jak Ty, nie szukam ponownie swojego ideału, bo wiem, że Ty nadal jesteś ze mną.  Nikt nie będzie taki jak Ty. Nikt inny nie będzie trzymał mnie przez sen za rękę. Nikt inny nie wie, że nienawidzę naleśników z serem. Nikt inny nie będzie tańczył w salonie przy Paticku Swayze. Nikt inny nie będzie Tobą, do jasnej cholery – Emilko.

-Siema Stary – mówi Piotrek w momencie gdy uchylasz mu drzwi przez moją rękę pakuje się do mieszkania. Jestem nieubrany , jedynie bokserki wiszą na coraz to smuklejszych biodra.

-No witam Piotrusia- dodaje z przekąsem, bo wiem, jak Cichy nie lubi gdy ktoś tak mówi.

-Uspokój się.-piorunuje mnie wzrokiem, a ja wznoszę do góry niewidzialną Viktorie. – Nie wiesz czemu Cię nawiedzam o tak późnej porze, bo aż o 13 w niedziele. A przecież dziś mamy mecz.

-Piotrek, do sedna.

-Ah no tak, rozgadałem się. Więc dziś ruszamy na kluby, znaczy same chopoki- mówi z udawanym akcentem z południowej Nebraski- wiesz laseczki te sprawy.

-Ty obawiam się, ale masz już laseczkę.

-Stary, czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Ja oczywiście jak na spokojnego człowieka przystało będę grzeczny i lojalny.

-Grzeczny i lojalny- dodaje powstrzymując się do śmiechu, bo mimo, że Piotrek lojalny to i może był, ale od grzeczności to mu było stanowczo daleko. – Nie chce mi się – stwierdzam cicho i od razu tego żałuje bo dostaje cios z otwartej ręki. Prostuje się szybko łapiąc powietrze w którym roznosi się mięsisty śmiech mojego przyjaciela.

-Ale mnie się chce. Po za tym Twój wąsaty jednonogi przyjaciel Warcisław potrzebuje rozrywki,  blondynki, brunetki, rude. Każda rozrywka się liczy- dodaje z wyraźnym rozbawieniem. Coś się ostatnio Piotrek rozpuścił jak dziadowski bicz.  Rozmawiam jeszcze chwile z przyjacielem, który po kilku atakach śmiechu opuszcza moje mieszkanie. Wychodzę na balkon by jeszcze chwile odpocząć, a potem udać się na odprawę. Wiem, że dzisiejszy mecz także spędzę na ławie, bo ten sezon to jest porażka, a nie sezon. Nawet nie mam szans na grę w Reprezentacji, nawet nie ma na co liczyć.  Wychodzę markotny z mieszkania w klubowym dresie w którym ostatnimi czasu czuje się najwygodniej, pamiętam jak słodko w nim wyglądałaś Emilko, pamiętam jak spodnie zwisały z Twoich bioder, a bluzka sięgała do pół uda.  Otulałaś się nim niemal dwa razy. Byłaś, ba nadal jesteś taka rozkoszna. Teraz trwasz tylko w moich wspomnieniach,  które są realne lecz nienamacalne.  I to nadal wraca z hukiem do mojej pamięci, a najgorsza jest ta niemoc. Niemoc tego, że czasu nie da się cofnąć. Nie da się cofnąć wypowiedzianych słów, przeżytych minut. Nic się nie zdarzy dwukrotnie. Z uprzedzeniem przekraczałem próg Podrpomia wiedząc, że nic ciekawego dziś się nie wydarzy. Nic bardziej mylnego, Perła z powodu lekkiej infekcji nie grał na swoim poziomie i musiałem go zastąpić. Nie lubię takich sytuacji, bo wtedy wiem, że nadal jestem dużo gorszy i dużo mi brakuje do mojego zmiennika, czuje się jakbym go wygryzł, jakby stracił przeze mnie miejsce w zespole tylko, dlatego że jest chory. Paranoja. W szatni panuje atmosfera niemalże identyczna jak zawsze. Alek uśmiechnięty od ucha do ucha tańczy przy nowych piosenkach puszczanych przez Niko. Piotrek z wielką starannością zakleja sobie palce białą taśmą. Serce bije mi coraz szybciej. Nie pamiętam kiedy wychodziłem w wyjściowej szóstce. Wiem jedno, czas to zmienić. Czas grać znów na najwyższym poziomie.


Mecz przeciwko jednej z czołowych polskich drużyn- Skrą Bełchatów, początkowo nie szedł po naszej myśli, a ja sam prezentowałem słaby poziom. Kolejny czas wziął dla naszej drużyny wziął Andrzej Kowal i nagle coś w nas pękło. Wróciliśmy na parkiet kompletnie odmienieni. Zdobywaliśmy kolejne punkty, odrabialiśmy straty. Moja gra z akcji na akcję stawała się odmieniona. Wygraliśmy mecz.

-Ja pierdole Panowie to jest to. Mamy te trzy punkty- mówi wchodząc z hukiem do szatni trener
-Lecimy w melanż wszyscy teraz, zaraz, natychmiast.
-Piiiter – odzywa się wydźwiękiem pół szatni. Ubrany w ‘to co lubiłaś’ czyli czarną koszulę i biszkoptowe 
spodnie zmierzam w kierunku pubu w którym mieliśmy się spotkać. Nagle dostrzegam przed sobą Adę, która jest łudząco podobna do Ciebie.  Na stopach ma czerwone szpilki, długie nogi które okrywa drapieżny tatuaż, czarna sukienka uwydatniająca jej wdzięki. Jest tak podobna do Ciebie, a tak różna. Gdybym wiedział jaką skrywa tajemnice, jaki ból mi wyrządzi omijałbym ją szerokim łukiem. 



_________________
gówno.

Nie wiem co tu napisać, nie wiem nic. Brak weny. 

Przepraszam.

Anka

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział Trzeci



Nie ma Cię gdy moje życie spada w dół i

Nie ma Cię gdy wszystko łamie się na pół i 

Nie ma Cię i nie wiem już gdzie jesteś, ale dobrze,
Że nie wiesz co u mnie, bo pękło by Ci serce.




Za co tak kochałem? Przecież nie kocha się za coś, nie istnieje żaden racjonalny powód do miłości. Odkąd pamiętam wierzyłem, że nie jestem wstanie pokochać kogoś tak mocno, że uczucie to powoduje, że nie myślę normalnie, że brakuje mi słów. Zawsze do rozpuku byłem przekonany, że jeszcze muszę się wyszaleć, że na mnie przyjdzie czas, a rodzinkę jaką miał Igła, Alek czy którykolwiek z chłopaków określałem jako cel który chciałbym osiągnąć, ale jeszcze nie teraz. Wtedy pojawiłaś się Ty, Emilko i cały mój misterny plan poszedł w diabli.



Był ciepły lipcowy poranek, a ja borykałem się z kontuzją łydki, która co rusz przypominała mi o swoim istnieniu. Byłem zły na siebie i na cały świat, bo znów pół sezonu reprezentacyjnego musiałem spędzić w Rzeszowie na leczeniu tego ustrojstwa. Każdego dnia wstawałem z myślą, że chłopaki fizjoterapeuci powiedzą mi ‘Stary, wracasz do Spały’ lecz czekałem, a chłopaki przegrywali kolejne spotkania, by upaść boleśnie na tyłek. Nie mogłem im pomóc i to chyba dobiło mnie najbardziej, bo nic nie boli jak fakt, że widzisz upadek swoich kumpli, a nie możesz im pomóc w żaden sposób. Szedłem przez park, w głowie przewijało mi się niemal milion myśli byłem tym Grześkiem o którym niewątpliwie chcę zapomnieć. Nagle usłyszałem pisk. Pisk za którego mógłbym się teraz pokroić żywcem, byle by go tylko usłyszeć. Szybkim krokiem, jak na moje dotychczasowe możliwości udałem się do miejsca z którego było słychać głos.

-Boże, coś się stało? Jesteś cała?- mówię stając obok niej, i podobnie jak ona zadzierając głowę do góry.

-Tak jestem cała, ale widzisz Filemon tam wszedł-pokazuje palcem wskazującym wielgaśne drzewo- i miałczy teraz, jejuńciu jak ja go stamtąd zdejmę. -Wytężam wzrok najmocniej jak tylko potrafię i widzę czarnego kociaka który z dziecięcym zapałem wdrapuje się na coraz to wyższe gałęzie.

-Spokojnie, głowa do góry- zaczynam się śmiać, dziewczyna nagle przenosi wzrok na moje czekoladowe tęczówki i uśmiecha się lekko, co mnie niesamowicie satysfakcjonuje. Jesteś piękna Emilko, pamiętasz tak właśnie się poznaliśmy.- To jest kot, kotki lubią takie przygody, jak zgłodnieje to zejdzie- dodaje z coraz to większym uśmiechem na ustach. – Przepraszam, dureń ze mnie. Nie przedstawiłem się, Grzesiu jestem- mówię lecz Ty nadal stoisz niewzruszona. Uśmiechasz się, by po chwili schować twarz w dłoniach - Wszystko w porządku? Powiedziałem coś nie tak?- pytam, a Ty zaczynasz śmiać się jak małe dziecko.

-Przecież wiem kim jesteś, to jest Rzeszów. Tu nawet dozorca wie kim jesteś. Emilka jestem – dodaje wyciągając rękę zwiniętą w drobną piąstkę. Po chwili przybijasz z dziewczyną żółwika. –Jak Twoja noga?- pyta widząc zatejpowany kawałek skóry.

-Dziękuję, już jest lepiej. Chociaż nie powiem, wolałbym być teraz w Spale z chłopakami.- znów to cholerne uczucie, które mi towarzyszy, uczucie bezsilności.

-Grzesiątko, głowa do góry, będzie zajebiście- mówisz, a ja śmieje się, ze słowa jakim mnie nazwałaś. Nikt wcześniej tak do mnie nie mówił, a w Twoich ustach brzmiało to jakoś inaczej. Miałem nieodparte wrażenie, że znamy się co najmniej wieki, a znaliśmy się zaledwie kilka chwil.

-Może –dodaje lecz nagle Twój uśmiech który jest niesamowity sprawia, że nie mogę się odezwać, język prawie, że staje kołkiem w mojej buzi, która niby zawsze była wyszczekana.- Może, byśmy przeszli się na kawę?- w końcu słowa wypadają ze mnie niczym z karabinu maszynowego.

-Przepraszam, ale muszę poczekać, aż Filemon zejdzie z tego przeklętego drzewa, bo przecież sam nie wróci do domu.- mówi z wyraźną skruchą w głosie. Czuje w podświadomości swojego umysłu, że teraz wolałaby pić ze mną cieplutką latte, taką jak uwielbiłaś  z dużą ilością słodkiej piany.

-To poczekam z Tobą, jeśli oczywiście, nie masz nic przeciwko temu- i tak się poznaliśmy .



 Kolejne dni stawały się bardziej kolorowe przez drobną ciemnowłosą dziewczynę, która sprawiała, że stawałem się innym człowiekiem. Po kilku miesiącach w których były wzloty jak i nasze małe upadki docieraliśmy się niczym stare małżeństwo. Postanowiliśmy zamieszkać razem. Było idealnie, czasami mieliśmy ciche dni, bo ja rzucałem swoje rzeczy po treningu, po całym mieszkaniu, lub ona zostawiała tuziny lakierów do paznokci w lodówce w miejscu na cytrynę. Mimo wszystko, było idealnie. Nie zachowywaliśmy się jak przeciętna para, która ma pewne przyzwyczajenia i żyje według nich. Dla nas każdy dzień, był innym nowym wyzwaniem, lecz nadal  idealnym.  Zaczynaliśmy planować naszą przyszłość, chłopaki z drużyny dziwili się, że dałaś radę mnie tak zmienić, ja sam w to wątpiłem, obawiając się momentu, że mogę Cię skrzywdzić robiąc coś naprawdę głupiego. Tak żyliśmy z minuty na minutę okazując sobie jacy jesteśmy dla siebie ważni. Potem stało się coś, czego nigdy, przenigdy Ci nie wybaczę. Wracając z wyjazdowego meczu zastałem w domu przeraźliwą pustkę. Biegałem niemal w amoku po mieszkaniu szukając Cię w każdym zakamarku naszego domu. Nigdzie Cię nie było. Pojechałem do Twojej matki. Dzwoniłem. Pisałem. Nic nie przynosiło wymarzonego efektu, nadal nie wiedziałem co się z Tobą dzieje, a Ty Emilko byłaś cholerną egoistką, zadecydowałaś za nas oboje. Nie interesowało Cię, co się ze mną dzieje, jak pragnąłem byś wróciła. Jak każda sekunda stawała się wiecznością, bo Ty miałaś kaprys odejść bez pożegnania. Odejść na wieki. Lecz nie bój się, nie bój się teraz, bo i ja się nie boje, bo wiem, że jesteś tuż obok mnie. Widzisz jak bez Ciebie usycham, jak staje się nikim. Już teraz nie zdam Ci pytania- Dlaczego ? Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego nie powiedziałaś, że jebany rak zżera cię od środka? Dlaczego Twoja matka unikała mnie jak ognia i nie powiedziała mi, że ma Cię już przy mnie? Czułem się jak pierdolony śmieć, jak zwykła rzecz. Dlaczego powiedziała mi, że mnie nie kochasz, skoro każdego dnia zapewniałaś mnie o swoim uczuciu, mówiłaś, że nie liczy się nic więcej oprócz nas. Dlaczego, kurwa to zrobiłaś? Kochanie, czemu odeszłaś?



_________________________________
Długo mnie tu nie było, ale obiecuje, że już wracam tu na dobre. Znaczy jesteśmy już praktycznie w środku opowiadania, więc nie będziemy długo tu gościć, chyba, że coś mi odbije i napisze jakiś bonus czy coś w tym stylu. Mam cichą nadzieję, że nie zapomniałyście o Grzesiu? I zostawicie tu jakiś znak po sobie.

Zapraszam Was na nowy rozdział u Zatiego -> Pruderyjna Gra

Zapraszam też na zupełną nowość, a zarazem pożegnanie z blogerem -> Ulotne Szczęście

 W razie pytań -> ASK



Pozdrawiam Annie.

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział Drugi




Kilka słów ma większą wartość, niż diamenty, które są wieczne
Kilka ostatnich kroków z Tobą przejdę
Trzymam Cię mocno za rękę, idąc przez tłum nieznajomych
Nie możesz się już zgubić, nie ma mowy




Według Piotrka, nadal jesteś ze mną. Nadal czuwasz i patrzysz na mnie nie wiem skąd, bo nie wiem czy niebo istnieje, nie wiem czy Bóg istnieje, nie wiem już nic. Chciałbym czuć Twoją duchową obecność. Nadal boję się ruszyć, a już dawno powinienem, bo błądzę w tym cholernym kole uczuć Emilko.


Nadal jestem niczym małe dziecko, które przed kąpielą wkłada duży palec od nogi do wody by sprawdzić czy aby nie jest za gorącą. Na twarzy wymalowane ma obawy, bo panicznie boje się, że straszny potwór chowający się pod owocową pianą wciągnie mnie w czeluści swojej groty. Jestem takim dzieckiem, dla którego zwykły dzień jest niesamowitą misją, misją która mam coraz bardziej ochotę zakończyć.


Mam ochotę na czystą egzystencje. Nie chce chodzić na treningi, nie chce jeść, pić, wychodzić do pubu. Chce wegetacji.  Wiem, że jest trochę za późno byś wróciła. Czas najwyższy wrócić do gry, gry o swoje marzenia, o swoje życie, o miłość. Czas zapomnieć o przeszłości, przeszłości której tak bardzo pragnę, pragnę by stała się teraźniejszością i przyszłością. Znów staje się siatkarską maszyną do zabijania, znów nie ma ataku którego bym nie skończył, znów wraca ten stary dobry Kosa, tylko czegoś mu brakuje, brakuje mu błysku w oku, brakuje mu starego charakteru, który nigdy już nie wróci.  Stoję w korku wracając z treningu i niewątpliwie czekam, aż będę w domu, by móc wyjść na swój mały taras i popatrzeć w niebo, by między chmurami wyszukiwać Ciebie, by z uśmiechem na ustach powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham, byś wiedziała że słowa te skierowane są tylko i wyłącznie do Ciebie, Ciebie której już nie ma obok mnie.  Chce znów przymknąć powieki i widzieć Twoją roześmianą twarz która mówi mi, że śniadania dziś nie będzie, bo nie chce Ci się go przygotować. Znów chce Cię widzieć w mojej niebieskiej ‘wyjściowej’ koszuli. Chce słyszeć Twój doping na meczach. Chce Tylko Ciebie ! Czy to takie dziwne?


Byłaś najlepszą rzeczą jaka mi się przytrafiła w życiu. Byłaś. Będziesz. Zostaniesz w moim sercu na wieki. Nie umiem funkcjonować bez Ciebie i to jest chyba najgorsze.  Nigdy nie przypuszczałem, że oddam we władania kobiecie swoje serce i umysł. Ja wieczny zdobywca, egoista i kawaler. Ja którego codzienną misją jest zaliczenie w miarę ładnej panienki. Wtedy pojawiłaś się Ty, Emilko, zmieniłaś mnie tak, że nikt mnie nie poznaje, stałem się nikim bez Ciebie. Zabrałaś ze sobą moje serce i żyje z wyrwą w klatce piersiowej i wiem, że nikt nie pomoże mi ukryć bólu, nikt nie da mi nowego serca, a dziura ta zalana jest wielkim, twardym kamieniem znieczulicy i goryczy.


Czasami wydaje mi się, że jestem gdzieś sam na cholernym pustkowiu, stoję na wysokim urwisku, patrzę w dół, gdzie zimne fale oceanu z wielką siłą uderzają o skały. Widzę pianę która wydobywa się ze słonej wody.  Słyszę Twój głos, widzę jak toniesz, jak ta przeraźliwa otchłań wciąga Cię, jak próbujesz krzyczeć, ratować się, próbujesz łapać oddech. Twoja biała sukienka i ciemne włosy rozpływają się wszędzie, a ja nie wiem co mam zrobić.  Robię krok przed siebie, spadam, lecę i nagle moja głowa roztrzaskuje się z impetem o ostre skały. Mętnym wzrokiem widzę jak odpływasz, jak wyciągasz do mnie mała dłoń, której nie mogę chwycić, nasze palce się mijają. Patrzę jak odchodzisz i nic nie mogę zrobić. Wtedy właśnie się budzę krzycząc z całych sił. Moje czoło pokryte jest potem, serce bije jak oszalałe,  a z oczu wydobywają się łzy, łzy chyba ze szkła, bo ranią mnie doszczętnie. Nie wiem co zrobić, ręce drżą jak oszalałe, teraz właśnie Cię potrzebuje, byś usiadła obok mnie, przytuliła, chcę poczuć Twoje ciepło. Chce usłyszeć, że to był tylko straszny sen, że to był koszmar, choć sam to wiem, pragnę to usłyszeć z Twoich ust.


Stoję na balkonie w dłoni dzierżąc kubek gorącej jeszcze kawy, która obficie paruje. Rzeszów budzi się do życia, czerwone słońce mozolnie wychodzi na niebo, szum samochodów i dziesiątki ludzi na ulicach to chyba codzienność. Nie myślę już o Tobie tak często, bynajmniej się staram.  Mimo, że usta się śmieją, to dusza nie ma blasku.

-Żesz kurwa mać! Znowu- do moich uszu dobywa i ta symfonia. Głos ten jest damski bardzo melodyjny. Miły dla ucha. Stawiam kubek na parapecie i podchodzę do balustrady wychylając się lekko za nią by sprawdzić co się dzieje. Widzę jak na dół do ogródka spada kilka par staników. Oczy wytrzeszczają mi się lekko i w ogólnym rozrachunku zaczynam się śmiać.- Nie wiem co Pana tak śmieszy- pyta dziewczyna, przekręcam się lekko i podnoszę głowę do góry. Widzę długie, piękne blond włosy, błękitne oczy.

-Jesteś piękna- paplam bez zastanowienia.

-Dziękuje, ale wolałabym jakbyś przeszedł mi po staniki, bo mi się kisiel zaraz spali- mówi i znika. Ja bez żadnego zastanowienia wychodzę z domu i zbieram staniki gdzieś pomiędzy krzakami i psimi kupami. Znajduje się właśnie przed mieszkaniem właścicielki pokaźnej ilości staników. Pukam do drzwi.

-Przyniosłem Ci … - mówię nieśmiało.

-Tak, Grzesiu przyniosłeś mi moje spadochrony. Jestem Ci wdzięczna. Zjesz ze mną kisiel cytrynowy?- pyta, jest taka naturalna. Taka podobna do Ciebie.

-Skąd Pani wie jak mam na imię?- pytam

-Oj Grzesiu, pracuje z Tobą od 2 miesięcy. Igła mówił, że jesteś bardziej w tamtą stronę, no ale nic. 

___________________________________________________________
I tak to wszystko zaczyna się kształtować. Jak się podoba?
Nie zapraszam na inne, bo nic nowego ostatnio nie było.

Ale za to zapraszam WAS NA TO BARDZO SERDECZNIE, bo to nowość, będzie tam tylko 5 rozdziałów, mam nadzieje, że ostatnie, czas odejść. Ale mówię tak, a dalej pisze, tak to jest. 

Ulotne Szczęście -> wejdź, zostaw znak po sobie. Bądź ze mną przy ostatniej historii.

masz do mnie pytanie, spostrzeżenie, cokolwiek- ASK

Pozdrawiam Annie.

środa, 5 lutego 2014

Rozdział Pierwszy



Pierwsza minuta może być ostatnią,
Dlatego ceń jak ostatnią,
Dlatego wiedz, że ostatnią, 
Ostatnia minuta może być pierwszą ,
I szczerze chuj w to,
Bo rozumieją to, gdy już jest za późno




Grzegorz Kosok- ponad dwa metry, dosyć przystojny, charakterny, egoistyczny. To tylko kilka epitetów które mnie opisywały. No właśnie opisywały. Z dnia na dzień, będąc coraz bliżej Ciebie Emilko, stawałem się kimś innym, kimś kim jestem teraz. Emocjonalnym roztrzęsionym niedorozwojem, bo odeszłaś tak nagle niespodziewanie.  Jak dziś pamiętam dzień, w którym powiedziałaś mi, że nie długo dane nam będzie się wspólnie cieszyć szczęściem, wyrwałaś mi serce, jednak włożyłaś go powrotem do mojej piersi i zakleiłaś szczelnie bezbarwnym klejem zwanym miłością… Życie stało się bajką, było idealnie. Wspólne poranki, pocałunki na dobranoc, wspólne zajadanie się Twoimi kochanymi rodzynkami, które do tej pory można znaleźć w każdej szafce w mojej kuchni. Myślałem, że ten przeklęty dzień nigdy nie nadejdzie. A nadszedł.  

Bardzo boli mnie dusza, która krzyczy bez Ciebie. Chce znów napawać się Twoim zapachem, tulić twarz w idealnie proste włosy pachnące brzoskwinią. Chce znów czuć malinowy smak Twoich ust. Chce Ciebie, Emilio.


Nie mogę się pogodzić z Twoją śmiercią. Niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego Ty?  Dlaczego właśnie Ty, mój mały, kruchy aniołek? Czemu Bóg z miliarda ludzi kroczących po tym Ziemskim padole wybrał właśnie Ciebie? Dlaczego zabrał mi szczęście i nadzieję ?  Na Twoim pogrzebie było wiele osób, byłem i ja stercząc gdzieś na końcu zalewając swoją czarną marynarkę gorzkimi łzami rozpaczy, mój przeraźliwy ból zmieniał się w przenikliwy lament i tęsknotę. Mam w sobie dziurę, wyrwę tak wielką niczym krater od największego wulkanu z którego stale wypływa wielka i gorąca lawa wspomnień. Która wypalała we mnie kolejne blizny, powodowała szramy na całym ciele, odbierała zmysły,  bo pragnę tylko Ciebie, Twojego dotyku, spojrzenia, głosu, tego jak przygryzałaś moją dolną wargę, jak słodko się obrażałaś, jak byłaś moim sercem, moim natchnieniem. Moją jedyną miłością, tą prawdziwą i niepowtarzalną. Niespotykaną.


Twoja mama powiedziała mi, że mówiłaś o mnie przed śmiercią, kazałaś przekazać, że kochasz mnie najbardziej na świecie, tylko czemu ja nie zdążyłem powiedzieć Ci tego samego, czemu nie mogłem złożyć delikatnego pocałunku na Twej dłoni, czemu nie mogłem się do Ciebie przytulić, pogłaskać po włosach, czemu nie mogłem tak po prostu być. Tłumaczono mi nie raz, że nie chciałaś bym na to wszystko patrzył, patrzył na Twoją śmierć, bo to wyniszczało Cię od środka, lecz nie pomyłaś o mnie, myślałaś tylko i wyłącznie o sobie.  Twoja śmierć miała mnie czegoś nauczyć, miała być lekcją, chciałaś bym poszedł do przodu, a nie wciąż stał w miejscu w którym notabene dalej stoję i nie wiem za żadne skarby świata jak ruszyć, bo to Ty byłaś moim motorem napędowym.


Kolejny dzień bez Ciebie który zamienił się w tydzień i miesiąc. Od Twojego odejścia minął prawie rok, nadal chodzę osowiały, nadal bez rytmu, bez wiary, natchnienia. Bez Ciebie. Chłopaki stale wyciągają mnie do klubów, dyskotek, knajp które męczą mnie jeszcze bardziej niż wspomnienia chwil spędzonych razem. Wracam po raz kolejny dzisiejszego dnia do domu, zjadam kiepsko przyrządzone mielone, odgrzane w mikrofali, idę do sypialni, biorę z niego telefon i udaję się do łazienki. Nalewam wody do wanny i wchodzę do niej natychmiastowo. W telefonie odnajduje numer do Ciebie i wciskam zieloną słuchawkę, w której słyszę Twój melodyjny głos, za którym tak bardzo tęsknie. Łzy zaczynają zbierać się w moich oczach, a przez głowę przebiega myśl ‘przecież chłopaki nie płaczą’ odstawiam telefon na pralkę przykurczam nogi i zatapiam się w wielkiej wannie wstrzymując oddech, nie słyszę nic prócz miarowego bicia serca, które z chwili na chwilę coraz bardziej przyspiesza. Czuje swój puls, czuje wszystko, szum w głowie staje się coraz głośniejszy, w momencie kiedy płuca chcą wystrzelić by rozmaślić się na białych łazienkowych płytkach z impetem prostuje nogi i znów znajduję się na powierzchni łapczywie oddychając.


Idę na trening, i uświadamiam sobie, że nauczyłaś mnie czegoś cholernie ważnego, czegoś czego nikt nigdy mnie nie nauczył. Nauczyłaś mnie kochać. 



_________________________-
Boże, jest. Zaczynam uwielbiać tego bloga i to jest przykre,
Mam nadzieję, że rozdział jest warty waszego czasu, że się nie zawiedziecie.
Jak wam się podoba ?


Dla Darii kochanej mojej.

Pozdrawiam Anka.